Szkoła średnia… liceum. A miało być tak pięknie. Siedzę półprzytomny na lekcji i piszę coś, co powinienem był napisać już wcześniej. Spałem dziś niespełna cztery godziny (czasem należy się poświęcić dla dobra nauki) i czuję, że dzisiejsza kartkówka z matematyki zakończy się dla mnie nie najpomyślniej…
Zewsząd gwar głosów, na dworze zimno. Koledzy wymawiają słowa, których rozumienie przychodzi mi z trudem. Z drugimi plączę się w rozmowie. I jeszcze to pisanie… Chyba przeżywam właśnie coś, co niezbyt oczytany psycholog nazwałby mianem bólu istnienia. Tak, czuję się zaszczycony, że odczytujesz teraz mój strumień świadomości.
Dzisiaj imieniny Wojciecha (wszystkiego najlepszego) i Sandry (również wszystkiego najlepszego). A Grzegorz Braun zdobył ponad 6% poparcia na wczorajszych wyborach. Chyba czas kończyć te rozważania, bo czuję, że przestaję już rozumieć, co samemu piszę. Merytoryka i spójność wypowiedzi spadają wykładniczo… nie odwołałem się do Małego Księcia, egzaminator już dałby mi zero punktów. A świat niezmiennie toczy się dalej…
Wszystkiego najlepszego na szary, majowy dzień…