Skip to content

RIPOSTA

Non sola scriptura!

Primary Menu
  • Strona główna
  • Codziennik
  • Polska
  • Świat
  • Kultura
  • Nauka
  • Szkoła
  • Sport
  • Człowiek
  • Kultura

Opowiadanie

gazetariposta 24/04/2025 13 min read

*   *   *  

Brâden uśmiechnął się ironicznie.
– A więc ten pierścień też jest magiczny?
– Wszystkie! – zapewnił człowieczek w kapturze zataczając dłonią szeroki krąg nad niewielkim stolikiem. – Wszystkie, które tu widzisz, panie!

Na brudnym, nieco przekrzywionym mebelku istotnie leżała kupka zaśniedziałych obrączek. W niektóre z nich powprawiane były nawet kolorowe kamienie i szkiełka-jeśli nie drogocenne, to bez wątpienia dawniej całkiem nieźle błyszczące; czarodziejskie zapewne. Brâden w zadumie wydął usta.
– I ile, powiadasz, kosztuje taki klejnot?
– Który?-zapytał niepewnie przekupień. Brâden rozgarnął dłonią stosik i wziął pierścień, który wydał mu się najmniej (…) ze wszystkich dotknięty zębem czasu i koneserów szczerego złota.
– Powiedzmy, że ten.

Obrączka niegdyś zapewne z polerowanej miedzi, wraz z wiekiem wzbogaciła gamę swych barw o nowe, oryginalne akcenty…
– Cztery Gomhry, panie.

Brâden aż zakrztusił się z wrażenia. Cztery srebrne Gomhry! Nieledwie tyle zarobił podczas ostatniego jarmarku, dwa tygodnie temu! Ten pierścień nie był magiczny. Nie mógł być. Cena wprost niebotyczna jak na tak zaśniedziałą obrączkę! Brâden niechętnie zmarszczył brwi. Potrzebował pierścienia, żeby wykonać sztuczkę, bo stary przepadł w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach (…) na wspomnianym jarmarku dwa tygodnie temu. „Trzeba było go lepiej pilnować… był srebrny.” – westchnął w myślach, po czym raz jeszcze zmarszczył brwi w namyśle.                                                 
– Ten pierścień nie jest magiczny – oznajmił wreszcie niezbyt dyplomatycznym, nieco zrzędliwym     po prawdzie głosem i groźnie machnął lewą ręką, jakby dla podkreślenia swych słów.
– Ależ jest, panie! – zaoponował sprzedawca machając rękoma – Oczywiście, że jest! Wszystko zależy jedynie od twojej wiary… 
– Dobry byłby z ciebie bajarz, ale nie kupiec!-zaśmiał się Brâden. – Karczemne bajeczki!

Przekupień jednak, biegły w sztuce targowej zdążył już się opanować i odpowiedział tylko uśmiechem.
– Ten pierścień jest brzydki, przyjacielu. Zbyt brzydki, żeby był zaklęty!
– Zależy, co rozumiesz przez piękno – odparł niedbale sprzedawca, sięgając do wiszącej u pasa manierki.
– Ale cztery Gomhry to zbyt dużo! Stanowczo zbyt dużo! – Brâdena zaczynała drażnić, a nawet niepokoić ta dłużąca się już rozmowa. Nigdy nie był zbyt biegły w myśleniu, a ten kupczyk, tak bez żadnych uprzedzeń zaczyna coś prawić o pojmowaniu piękna!… Pierścień po prostu był brzydki i drogi! Stanowczo zbyt drogi! Ale Brâden jednak go potrzebował…
– Trzy Gomhry! – krzyknął przekupniowi niemal prosto w twarz i sięgnął do sakiewki. Sprzedawca podrapał się w zamyśleniu po siwiejącej brodzie i zerknął ukradkiem na swój połatany płaszcz. Stał tak dość długą chwilę z przekrzywioną głową, namyślając się. W końcu mlasnął kilka razy i skinął nieznacznie głową. Ale wtedy Brâden uświadomił sobie, że w sakiewce ma tylko dwie Gomhry i trzy miedziaki.

Kupiec bez szczególnego trudu odgadł, co znaczyło zmieszanie malujące się na twarzy Brâdena i ochoczo pospieszył z pomocą.
– Twój sztylet-oznajmił z widocznym zadowoleniem, a jego ocienioną kapturem twarz rozjaśnił nieprzyjemny, drapieżny uśmiech. – Daj mi sztylet i dwie Gomhry, a oddam zaklęty pierścień.

Brâden przygryzł wargę. Oddać sztylet? To by oznaczało bycie niemal bezbronnym… Każdy, kto nie chciał niespodzianie zubożeć w tym mieście, nosił przy sobie choćby krótkie ostrze. A jednak pierścień był mu potrzebny. Musiał go mieć na wieczornym występie… jego najlepsza sztuczka… zarobek…

Sprzedawca widząc wahanie, oblizał nerwowo wargi i po krótkiej chwili namysłu szepnął tajemniczym głosem:
– Pierścień będzie twój, panie… i jeszcze przepowiem ci przyszłość…

W oczach Brâdena odbiło się wyraźne zdumienie. Nie myślał, by ten uliczny przekupień był skłonny do takich ustępstw. W jego prostym umyśle choćby przez krótką chwilę nie zabłąkała się myśl, że kupczyk zwyczajnie chce go przekonać do zakupu-a uliczne wróżby warte są niewiele więcej, niż ten stary pierścień, o który właśnie usiłował się targować z gracją słonia. To było dziwne, a może nawet i podejrzane… Tak za darmo przepowiadać przyszłość? Do tego zdumienia szybko jednak dołączyło nieodparte pragnienie, by poznać swoje nieuniknione przeznaczenie… To pożądanie przesądnej wiedzy przyszło niespodzianie jak błyskawica i tak również zgłuszyło wszelkie wątpliwości. Oczy Brâdena rozpaliły się dziwnym płomieniem.

Kupiec widząc, że odnosi zamierzony skutek, uśmiechnął się chciwie spod płaszcza. Wreszcie udało mu się komuś wcisnąć choćby jeden z tych starych pierścieni – i to jeszcze za jaką cenę! Już począł planować, w której karczmie i jak uczci swój pierwszy od dawna sukces zawodowy.

Jakoż Brâden odpiął sztylet od pasa i po ledwie zauważalnej, ostatniej już chwili wahania złożył na stoliku wraz z monetami.

*   *   *

Ulice miasteczka zdążyły już opustoszeć, gdy ukontentowany zakupem i upojony wróżbą Brâden wracał do przyjaciół. Rankiem, gdy rozchodzili się w różne strony miasta, umówili się spotkać wieczorem „Pod Zuchwałym Łotrem”-i tam jeszcze tegoż samego dnia zabawić gawiedź występem.

Mijani po drodze przekupnie w znaczej mierze składali już swoje kramy i opuszczali stragany, udając się na mniej lub bardziej zasłużony spoczynek. Słońce zdążyło już zajść i w wąskich, ciemnych uliczkach widać było niewyraźne sylwetki, przemykające chyłkiem w sobie tylko znanych celach. Od czasu do czasu Brâden mijał patrol straży miejskiej. Ci zapalili już swoje latarnie i postukując miarowo ciężkimi butami, z dala obwieszczali swoje nadejście – alarmując skutecznie wszystkich, którym niespodziane spotkanie mogło przysporzyć kłopotów.

Noc była chłodna. Skłębione obłoki pędziły po ciemnym niebie gnane północnym wiatrem, z rzadka tylko rozstępując się by ukazać blado lśniące gwiazdy… Księżyc jeszcze nie wzeszedł.

Brâden opatulił się szczelniej płaszczem. Zaczynał powoli żałować, że sprzedał sztylet…  Do gospody było jeszcze daleko.

*   *   *

„To już chyba gdzieś tu” – myślał Brâden skręcając pospiesznie w boczną uliczkę. Kilkukrotnie już pomylił drogę i musiał wracać się przez wąskie, nieoświetlone zaułki…  W nikłym blasku gwiazd wszystkie wydawały się łudząco podobne. „To musi być niedaleko…  przecież pamiętam dokładnie, że przechodziłem obok tej wieży…”

Wiatr wzmógł się jeszcze i robiło się coraz zimniej. Brâden przemierzał pogrążone we śnie miasto usiłując przeniknąć wzrokiem wszechogarniające ciemności. Za każdym razem, gdy zdawało mu się, że gdzieś wpośród mroku dostrzega zarys znajomego budynku, spotykało go rozczarowanie…

Brâden z wielkim trudem usiłował przypomnieć sobie drogę do „Zuchwałego Łotra”. Nogi poczynały ciążyć mu już nieznośnie, powieki kleiły się mimo woli, a stary płaszcz zwilgotniał od ścielącej się mgły… Niezbyt lotny umysł całkowicie odmówił współpracy i całe ciało powoli, lecz nieubłaganie poczęła ogarniać słodka senność…

*   *   *

Jakiś dziwny dźwięk wyrwał Brâdena z sennego odrętwienia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że od długiego już czasu stoi w miejscu, oparty o ścianę niskiego budynku, a głowa zwiesza mu się na piersiach.

„Zasnąłem” – pomyślał rozcierając skostniałe od zimna dłonie. „Niedobrze. Księżyc już wzeszedł i późna musi być noc. Tylko w którą to stronę?”
Koniec uliczki tonął we mgle.

*   *   *

Koniec uliczki tonął we mgle. Drugiego nie było widać zza załomu, do którego wciąż jeszcze tulił się Brâden, jak gdyby do ciepłej pościeli. Chłód muru przenikał nieznośnie przez płaszcz i rażąco zmuszał do myślenia. Szło to jednak dość opornie.

– Zgubiłem się – przyznał w końcu niechętnie Brâden. Gdy był mały, dorośli uczyli go, że w takich razach należy pozostać w miejscu i zachować spokój, można też wzywać pomocy. Teraz jednak nie miał ochoty na żadną z tych rzeczy. A w każdym razie już na pewno nie na wzywanie pomocy.
– Nie, chyba nie chcę, by ktoś mnie tu odnajdywał – stwierdził Brâden z przykrością odnotowując brak sztyletu. – Raczej nie. Więc pójdę samemu, tylko… w którą to stronę? Brâden potarł skronie, usiłując pobudzić niechętny umysł do myślenia. Ten jednak najwyraźniej nie czuł potrzeby udzielenia – choćby ten jednen raz – wsparcia swojemu właścicielowi i bronił się jak zazwyczaj, to znaczy nadzwyczaj silnie. Przez kilka chwil trwała nierówna walka, aż wreszcie Brâden dał za wygraną i starając się już wiele nie myśleć, powlókł się przed siebie w kierunku bliższego, jak sądził końca uliczki.

*   *   *

Dźwięk się powtórzył. Znowu. Coś, jak gdyby granie rogu, posępne i złowrogie, tchnące jakąś niewypowiedzianą groźbą. Brâden wzdrygnął się i mimo woli przystanął. Odgłos nie urwał się jednak i trwał. Nabierał na sile, pulsował i drżał; wreszcie podobny już bardziej do ryku, niż gry rogu, wdzierał się w każdy zakamarek duszy, przenikał do serca i napełniał przerażeniem…  Aż wreszcie eksplodował w nicość. Nocne powietrze było chłodne jak wcześniej. Miasto zdało się niczego nie zauważyć… Na wieży dzwon wybił północ.

Zaledwie jednak ucichło echo ostatniego uderzenia, melodia wybuchła na nowo, przejmując ziemię pulsującym drżeniem. Zrazu cicha i niemal spokojna, rychło nabrała mocy, napełniając powietrze wirem pomieszanych dźwięków. Biła od niej niezwykła siła. Zdawała się o coś błagać i grozić zarazem, czegoś pragnąć i czymś gardzić… Pośród błędnych dźwięków dało się rozróżnić niezrozumiałe słowa. Śpiewał chór. Głos dochodził z bardzo daleka, jak gdyby spod ziemi. Brâden padł na kolana i zemdlał. 

*   *   *

Widział siebie na wzgórzu, tonącym w szkarłatnoczerwonej mgle. Pośród ponurego dźwięku harf jasne błyskawice raz po raz rozdzierały nocne niebo. Z każdym uderzeniem gromu gwiazdy odrywały się od niebios i płonąc, spadały ku ziemi. Nagle, wokół wzgórza zapłonęły błędne ogniki, a była niezliczona ich ilość. Uderzył dzwon. I wtedy ostatnia błyskawica rozdarła ciężkie, duszne powietrze. Czuć było siarką. Zapadła ciemność.

*   *   *

– Wstawaj! – jakiś głos irytująco wwiercał się w uszy śpiącego. Brâden przewrócił się na drugi bok i z przykrością stwierdził, że leży na czymś nieprzyjemnie twardym i chłodnym, łudząco przypominającym bruk.
– Wstawaj! – głos brzmiał znajomo, jak gdyby… Brâden podejrzliwie otworzył jedno oko.
– Comlán! – wykrzyknął, zrywając się na równe nogi. – Jak dobrze!

Przed Brâdenem stał wysoki blondyn, nieco tylko ustępujący mu wzrostem. Choć w głębi oczu  odbijało się lekkie zaniepokojenie, na gładko ogolonej twarzy jaśniał pełen nieskrywanej radości uśmiech.
– Co ty tu robisz? – zapytał wreszcie Brâden. Comlán roześmiał się serdecznie.
– Ja? – w jego głosie drgała pełna sympatii drwina.
– Ty – Brâden ściągnął brwi, niepewny, z czego przyjaciel się tak śmieje.
– Szukam cię.
– ? – w głosie Brâdena dało się odczuć wyraźne zdziwienie.
– Nie uważasz, że to nieco… nietypowe, żeby tak sobie usnąć na samym środku ulicy, w najgorszej dzielnicy miasta? Szukamy cię już ładny kawał czasu!

Brâden przygryzł wargę i z grymasem na twarzy, który mógł oznaczać zarówno namysł i zażenowanie, rozejrzał się dookoła. Comlán niezaprzeczalnie miał rację. Odrapane, krzywe mury chylących się ku ziemi tawern i magazynów niezwykle dobitnie o tej racji świadczyły. Brâden odruchowo upewnił się, czy sakiewka wciąż tkwi na swoim miejscu. Niestety. Comlán widząc ruch i zdziwienie przyjaciela, pokręcił głową z politowaniem.
– Nic się jeszcze nie nauczyłeś.  Nie sądzę też zresztą, żebyś prędko… -nie zdołał jednak dokończyć, gdyż Brâden przyjacielsko klepnął go w ramię (aż poleciał dobre pięć łokci w tył) i z triumfalnym uśmiechem zapewnił:
– Nie szkodzi. I tak była pusta – Comlán wzniósł oczy ku niebu.
– Nie jestem pewien, czy to aby lepiej. Ale chodźmy już stąd. Nie podoba mi się to miejsce.

Szli przez czas jakiś w milczeniu, Comlán prowadził. W południowym słońcu roztopiły się cienie i niebezpieczeństwa nocy i dzielnica zdawała się po prostu brzydka. Mimo to jednak szli spiesznie, chcąc zostawić ciasne uliczki i zaułki jak najszybciej za sobą. Miasto tętniło już życiem i na ulicach tłok panował i gwar. Wśród hałaśliwej, rozedrganej tłuszczy kupcy spieszyli gorączkowo, prowadząc objuczone rozmaitymi pakunkami muły lub samemu dźwigając worki wypełnione towarami. Brâden żałował, że nie ma przy sobie ani grosza. Słońce błyszczało na grotach i hełmach strażników miejskich. Od „Zuchwałego Łotra” dzielił ich jeszcze ładny kawał drogi.

– Miałem wizję-oznajmił nagle Brâden tonem, jakim informuje się o wkrojeniu warzyw do zupy. W świetle słońca zdarzenia tej nocy zdawały mu się zaledwie jakimś dziwnym snem, nieledwie zasługującym na miano niepokojącego. Comlán spojrzał na niego nieprzytomnie.
– O czym ty mówisz?
– O mojej wizji. Wczoraj w nocy…

Lecz Comlán skrzywił się z niesmakiem i nie pozwolił mu dokończyć:
– Wczoraj, powiadasz?
– Tak…
– Na środku ulicy?
– Byłem… – odparł Brâden nieco urażony, że przerywa mu się opowieść.
– Tak, wiem-westchnął Comlán. – Ale myślę, że trzeba już z tym skończyć.

Brâden prychnął z poirytowaniem. Resztę drogi przebyli w milczeniu.

Słońce już stało wysoko, gdy Brâden i Comlán dotarli wreszcie do celu. Przed nimi, górując dumnie nad innymi budynkami, stała majestatyczna karczma. Wysoki, dwu lub trzykondygnacyjny budynek zbudowany został z grubo ciosanych, drewnianych bali na kamiennej podmurówce. Za poszycie dachu służyła strzecha. Ponad wielkimi, dębowymi drzwiami zwieszał się nieco przekrzywiony po prawdzie szyld, głosząc wielkimi, poblakłymi literami: „Pod Zuchwałym Łotrem”. Na szerokim ganku, oparty o ścianę gospody jakiś staruszek ćmił fajkę w zadumie.

Wewnątrz karczmy było tłoczno i gwarno. Woń piwa i pieczonego mięsiwa unosiła się w dusznym powietrzu, mieszając z dymem. Na dwóch wielkich kominkach w rogach sali wesoło buzował ogień, oświetlając wnętrze ciepłym blaskiem. Przy czterech długich stołach siedzieli goście, głównie podróżni, śmiejąc się, jedząc i rozprawiając o czymś. Pomiędzy stołami krzątały się młode dziewczyny, roznosząc dzbany pełne wina i piwa oraz tace z jedzeniem. W głębi gospody ktoś grał na lutni.

Karczmarz, łysiejący mężczyzna po pięćdziesiątce otarł tłuste czoło krajem fartucha i spojrzał na nowoprzybyłych wzrokiem znudzonego wilka.
– Co dla…-zaczął swoje zwyczajowe przywitanie sennym głosem. Nie dokończył jednak, gdyż zgłuszył go głośny krzyk Brâdena.
– Melvyn!-wykrzyknął Brâden i nie kryjąc radości porwał kończącego piosenkę rybałta ze stołka.
– Czekaj! Zgnieciesz mi lutnię! – wołał Melvyn ze śmiechem, próbując wykręcić się z żelaznego uścisku. Comlán stał nieco na uboczu, przyglądając się wszystkiemu z rozbawieniem.
– Gdzieżeś się podziewał? – zapytał Melvyn gdy, już oswobodzony, zdołał nabrać tchu w piersi.
– Znalazłem go śpiącego na środku ulicy – Comlán uśmiechnął się złośliwie.-Niewątpliwie miał nad wyraz fascynujące przygody… Aenyc jeszcze nie wrócił?
– Wrócił-teraz to Melvyn się uśmiechnął.-Ale zdążył już pójść.
– ? – Comlán uniósł lewą brew.-A gdzież mu tak spieszno?
– Zainspirował się starą balladą-Melvyn przesunął dłonią po lutni, jakby upewniając się, czy wciąż jest w jednym kawałku.-I poszedł po napar miłosny.
– Któż by pomyślał? Cóż za wrażliwość literacka! – Comlán pokręcił głową. – Która tym razem?
– Chyba Leadhán, straciłem rachubę.
– On sam już nie pamięta.

I nie czekając już dłużej na przyjaciela, w trójkę zasiedli do sutego śniadania. Karczma wraz z upływem czasu zapełniała się jeszcze bardziej i wesoły śmiech rozbrzmiewał aż pod samo sklepienie. Ktoś wyciągnął karty i już wkrótce wokół niego skupiła się gromadka żądnych zysku ludzi. Karczmarz widząc to jakby ożywił się nieco i z niepokojem zerkał na karciarzy.

– Brent! – zawołał wreszcie. W drzwiach prowadzących w głąb tawerny pokazała się rosła postać osiłka.-Miej proszę na nich oko. 

*   *   *

– Dlaczego to zawsze musi się tak kończyć? – westchnął Melvyn wstając od stołu. Grający, jak to zwykle bywa, pokłócili się i obecnie dawali upust swojemu niezadowoleniu, demolując karczmę. Stołki, kufle i ławy fruwały po całym pomieszczeniu rażąc wszystkich zaangażowanych i niezaangażowanych w spór. Goście byli w rozsypce. Ktoś gorączkowo próbował wydostać się oknem i utknął, ktoś lamentował nad rozlanym piwem. Karczmarz skrył się za ladą, Brent bezskutecznie próbował przeciwdziałać zamieszaniu.

Przyjaciele, doświadczeni już w takich przypadkach, starając się nie zważać nadmiernie na bijatykę, spiesznie dokończyli posiłek, po czym wstali od stołu i bohatersko umknęli oknem (pomagając przy okazji nieszczęsnemu grubasowi).

Aenyc zdążył już był wrócić i wszyscy czterej szli teraz raźno ulicą, bez zbytecznych zmartwień i bez szczególnego celu. Wiosenne słońce mile grzało w plecy, a cokolwiek świeższe miejskie powietrze było miłą odmianą po karczemnym zaduchu. W powietrzu panował leniwy bezruch.

Nagle Comlán syknął:
– Strażnicy!

Istotnie, w ich kierunku zmierzał niewielki patrol straży miejskiej.
– Pewnie do karczmy-rzucił Aenyc beztrosko, oglądając się za siebie. Tamci jednak, spostrzegłszy naszych widocznie przyspieszyli kroku i już po chwili, dopędziwszy przyjaciół, zastąpili im drogę.
– Stać w imieniu prawa!-rzekł kapral, wysuwając się spośród strażników. Dwóch z nich chwyciło Brâdena, a reszta z podniesionymi kuszami, gotowa interweniować czekała na rozwój wypadków.

Cdn.

*

Nieczuja

Tags: #opowiadanie #sztuka

Continue Reading

Previous: O tworzeniu planu lekcji
Next: Debata w Końskich

Współpraca
Ty też chcesz włączyć się w tworzenie tak niesamowitych treści? Skontaktuj się z redakcją gazety RIPOSTA: gazetariposta@gmail.com

O Nas
Jako gazeta RIPOSTA zmieniamy świat już od 2023 roku, tworząc przestrzeń dla najwyższej klasy prozy, poezji i eseistyki - niezależną od wpływów otaczającego nas świata!

#codzienne #motoryzajca #nowy #opinia #opinie #opowiadanie #podróże #polityka #poradnik #proponowany #przyroda #szkoła #sztuka #wywiad #zdrowie

Mogłeś przegapić

3DA39D091800411E8C2149979D2C5B1A_466E7406DB654C6EB57EF44DEC639C12_EX25W23OX0009-911-spirit-70-side
2 min read
  • Świat

Przegląd motoryzacyjny

gazetariposta 09/05/2025
000KW62K77DBE5J8-C322-F4
2 min read
  • Polska

Nawrocki debatuje

gazetariposta 09/05/2025
image
1 min read
  • Codzienne

9 V 2025 AD (nie)Codziennik

gazetariposta 09/05/2025
licensed-image
2 min read
  • Świat

Nowy papież wybrany!

gazetariposta 08/05/2025
Copyright © All rights reserved. | MoreNews by AF themes.